Z dziennika Che - 5

I po BOOM-ie! Ale po kolei. Kontrola sanepidu najwyraźniej przyjechała, by coś znaleźć. I znalazła! Pajęczyny na balkonowych parapetach, jeden tapczanik z zarwanymi sprężynami, brak papierowych ręczników w izolatce i jakąś torbę w zakazanym miejscu. No i, w co drugim pokoju, nieszczęsne, powygrywane na wycieczce drzewka, z których ciekła woda pomieszana z ziemią, bo młodzi koniecznie postanowili pozabierać je w miejsca zamieszkania i kultywować dopokąd się da. Co, oczywiście, wymagało podlewania. W kuchni czyściutko, łazienki odkażone środkiem o właściwym składzie chemicznym (sprawdzono!), na korytarzach poodkurzane. Dobrze, że kontrola nie odkryła sędziowskiej kanciapy, bo ten, kto raz zobaczył, jaki chaos potrafią sędziowie wyprodukować w przeciągu kilku godzin, nigdy nie zapomni tego widoku. A nasi pracowali nad tym już od dziesięciu dni. Nadspodziewanie dobrze wypadło sprawdzanie pokojów młodzieży. Okazało się, że trafionym ruchem było zabranie na obóz własnej pielęgniarki, bo nasza Agnieszka regularnie sprawdzała, czy młodzi nie poszli aby śladem sędziów. Przydawała się też we wszystkich „poważniejszych” przypadkach, a to: 2 starte kolana, 3 przeziębienia, 1 wysypka i 1 palec, który zaczął się zginać w niewłaściwym kierunku. Kolana zostały oplastrowane, przeziębieni zapakowani do łóżek, w których brylowali wśród procesji pocieszycieli, a palec i wysypka pojechały na ostry dyżur do szpitala dziecięcego w Olsztynie, gdzie natychmiast po przebadaniu zostały odesłane z powrotem. Zresztą, cudowne ozdrowienia następowały w przeciągu doby, bo przecież tyle się dzieje …